niedziela, 2 listopada 2014

Chapter One.

Ze snu wyrwało mnie pukanie do drzwi, niechętnie się podniosłam i rozejrzałam po pokoju. Było ciemno. Blask księżyca rzucił światło na szafkę nocną tuż koło łóżka, znajdowała się na niej mała karteczka, zapaliłam lampkę nocną i zaczęłam czytać. 
"Kaylen, poszedłem do Mikea, nie czekaj.
Uważaj na siebie, Shawn."
Ponownie ktoś zapukał do drzwi, tym razem z większą siłą. Założyłam kapcie i zeszłam na dół, zapalając po drodze światła w większości pomieszczeń. Wyjrzałam przez jedno z okien będących przy drzwiach. Musiało mi to chwilę zająć, aby przyjrzeć się uważniej kto tam stoi. Otworzyłam drzwi. Chłopak wszedł do przedpokoju i zamknął za sobą drzwi. 
-Shawn w domu? -spojrzał na mnie z góry. 
-Nie, wyszedł jakieś dwie godziny temu. -odpowiedziałam przechodząc do kuchni. 
-Mówił kiedy wróci? -oparł się o framugę drzwi. 
-Nie, spałam, a ty mnie obudziłeś. -powiedziałam ironicznie się uśmiechając. 
-Nie miałem tego w zamiarze. -poprawił włosy. 
-Wiem. -zajrzałam do lodówki. -Przekazać mu coś?
-Wystarczy, że powiesz mu, że byłem. Nic więcej. 
-Nie ma problemu. -posłałam mu mały uśmiech, co odwzajemnił i wyszedł bez słowa. Byłam tak strasznie głodna, ostatnie co dziś zjadłam to obiad, a jest 1 w nocy. Rozejrzałam się po lodówce szukając czegoś, co będzie szybkie i łatwe w przygotowaniu. Wszystko wydawało się nudne, na nic nie miałam ochoty, oczywiście na nic co miałam akurat w domu. Po chwili zastanowienia, poszłam na górę ubrać zwykłe czarne legginsy, białą za dużą bokserkę z nadrukiem Wiz Khalify i szarą rozpinaną bluzę Shawna. Stojąc przed lustrem rozczesałam włosy i użyłam korektora, aby zakryć niedoskonałości na mojej twarzy. Chwyciłam jeszcze portfel, telefon i klucze. Stojąc już przy wyjściu założyłam moje czarne rush runy i wyszłam z domu. Na podjeździe stało moje mleczne audi, szybko do niego wsiadłam i wyjechałam na ulicę. Spojrzałam na zegarek, wskazywał godzinę 01:17. Jechałam w stronę najbliższej stacji benzynowej.
Zaparkowałam i od razu weszłam do niewielkiego pomieszczenia. Za kasą siedział młody chłopak zajęty rozmową przez telefon, więc nie zauważył nawet jak weszłam. Odchrząknęłam. 
Szybko odłożył telefon. -Co podać? -spojrzał na mnie. 
-Poproszę dużą zapiekankę z sosem meksykańskim i pikantnym keczupem, do tego macchiato. -złożyłam zamówienie. 
-Wszystko? -zaczął nabijać na kasę. 
-Hmm. -rozejrzałam się po półkach. Wzięłam czekoladę, batonika, małą butelkę wody i ciasteczka. -Teraz już tak. -uśmiechnęłam się i podałam pieniądze. Nie musiałam długo czekać na wydanie reszty. -Jest tu ktoś, kto mógłby zatankować mi samochód? 
-Tak. Duke! -włożył moją zapiekankę do niewielkiego piekarnika. 
-Tak? -zapytał nastolatek będący w moim wieku, może trochę starszy.
-Zatankuj pani. -powiedział i wskazał na mnie.
-Nie ma problemu, za ile? -założył rękawiczki.
-Do pełna. -podałam mu kluczyki od samochodu.
Poczułam wibrację w kieszeni, wyciągnęłam mojego iphone'a i przeciągnęłam palcem po ekranie.
-O co chodzi Shawn? -przeczesałam włosy ręką. 
-Pytasz o co chodzi? -mogłam sobie wyobrazić jak zmarszczył brwi, na co zaśmiałam się w duchu. -Wracam do domu, jest druga w nocy, ciebie nigdzie nie ma. Doskonale.. -przerwałam mu.
-Nic mi nie jest. Pojechałam na stację, byłam głodna. Nie martw się, potrafię o siebie zadbać. -powiedziałam na jednym wydechu.
-Kaylen, Kaylen, Kaylen. -ponownie nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Nie martw się, zaraz będę w domu. -rozłączyłam się nie czekając na odpowiedź. 
Zdążyłam zapłacić za paliwo i przyszedł chłopak z moimi kluczykami. Wzięłam również zapiekankę, kawę i resztę zakupów.
-Dobranoc. -powiedzieli jednocześnie.
-Spokojnej nocy. -wycedziłam i ruszyłam do samochodu. Zajęłam swoja miejsce i odpaliłam silnik. Wyjechałam na główną drogę i włączyłam radio. Zjechałam na boczne drogi, którymi mało kto jeździł, by móc przyspieszyć. Odprężyłam się i włączyłam klimatyzację.
Już po chwili byłam pod domem. Światła były włączone. Zgasiłam silnik i posiedziałam jeszcze chwilę w samochodzie. Wzięłam wszystkie rzeczy, zamknęłam samochód i weszłam do domu. 
-Wróciłam, jestem cała i zdrowa. -powiedziałam do Shawna stojącego w kuchni. 
-Widzę. -uśmiechnął się.
-To wszystko? -spojrzałam zdezorientowana.
-Czego się spodziewałaś? -napił się wody. 
-Pewnie tego, że zaraz zaczniesz histeryzować i krzyczeć, później się uspokoisz, powiesz jak się o mnie martwisz, że masz tylko mnie i w końcu dodasz, że mnie kochasz i nie chcesz by cokolwiek mi się stało przez to jaką masz pracę. -dodałam cudzysłów na słowo pracę. 
-Jesteś już duża Kay i masz rację, martwię się o ciebie, ale nie ma sensu bym mówił ci to za każdym razem gdy wyjdziesz z domu. -uśmiechnął się i przeszedł do salonu.
-Cieszę się, że w końcu to zrozumiałeś. -ściągnęłam buty.
-Ja też. Tylko, proszę cię, dzwoń do mnie gdy wychodzisz z domu, nie będę cię wtedy tak kontrolował. 
-Tak właśnie będę robiła. A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę już do siebie, zjem i pójdę spać. -wskazałam na zapiekankę i mój brzuch. 
-Śpij dobrze Kay. -uśmiechnął się, co odwzajemniłam.
-Ty też Shawn. 
Kiedy znalazłam się w moim pokoju ponownie założyłam pidżamę i położyłam się do łóżka, w którym zjadłam zapiekankę i wypiłam kawę, wcześniej kupioną na stacji. Podłączyłam mój telefon do ładowarki i zgasiłam lampkę nocną. 

3 DNI PÓŹNIEJ 
 -Shawn, idę biegać. Dzwoń gdyby coś się działo. -powiedziałam sznurując buty.
-Nie bądź za długo. -podszedł do przedpokoju i oparł się o framugę. 
-Wiem braciszku, wiem. -uśmiechnęłam się, założyłam słuchawki i wyszłam. 
Zaczęłam biec wzdłuż domów przy mojej ulicy. Skręciłam kilka razy w prawo, następnie w lewo i ponownie w prawo, przebiegłam jeszcze około 500metrów prosto, ponownie kilka zakrętów. Znalazłam się w miejscu w którym najmniej chciałam się znaleźć o tej porze całkiem sama. Wspaniale - oh, błagam, wyczujcie ten sarkazm. 
Widząc kłócących się ze sobą mężczyzn starałam się ich zignorować jak tylko mogę, pogłaśniając muzykę lecąca z moich słuchawek. Starłam się skupić na powrocie do domu. Jestem na tyle niezdarną osobą, że potknęłam się o własne nogi sprawiając tym masę hałasu i zwracając na siebie uwagę. Lepiej być nie może.. 
Rozejrzałam się dookoła, w moim kierunku zmierzało 2 mężczyzn. Spanikowana szybko wstałam i zaczęłam biec. Gdy znalazłam się przy hangarach dotarło do mnie, że nikt mnie nie goni, jestem sama. Zwolniłam mój sprint do truchtu i spojrzałam na mapę w moim iphonie, by móc znaleźć najbezpieczniejszą drogę do domu. 
-Auć.. -będąc pewna, ze weszłam w słup czy ścianę spojrzałam w górę. Moim oczom ukazał się wysoki i masywny mężczyzna. Automatycznie przełknęłam ślinę i zaczęłam cofać się do tyłu, do momentu gdy tam również poczułam "ścianę". 
-Co robisz tu tak późno, sama? -zapytał ten stojący przede mną.
Nie chciałam wdawać się w żadną dyskusje z nimi, ale musiałam grać na czas. 
-Jesteś ślepy? Biegam. -odpowiedziałam stanowczo i schowałem jeden z kosmyków włosów za ucho.
-Przepraszam, nie zwróciłem uwagi. -włożył ręce w kieszenie. 
-Maletti, czy to nie siostra Shawna? -zapytał ciemno skóry mężczyzna, wydaje mi się, że kogoś w rodzaju swojego szefa. Maletti, tak przynajmniej nazwał go chłopak, zaczął mi się intensywniej przyglądać. 
-Masz racje Ryan.. -zmrużył oczy w moim kierunku. -Nie powinnaś tu przychodzić złotko. 
-Nie planowałam tego. A teraz jeśli pozwolisz, pójdę już. -byłam w szoku, ale chłopak bez słowa zszedł na bok robiąc mi przejście. Bez przerwy utrzymując z nim kontakt wzrokowy, zaczęłam się oddalać. Znikając za rogiem zeszły ze mnie wszystkie negatywne emocje. Nie chciałam dzwonić do brata, wtedy już w ogóle nie wyszłabym z bomu bez jego nadzoru. Przyspieszając bieg, minęłam kilka uliczek, kiedy nagle poczułam silny ból u tyłu głowy, poczułam tylko jak upadam i tracę przytomność. 

***

Kiedy się ocknęłam na wprost mojej twarzy była oślepiająca mnie lampa. Będąc jeszcze w szoku zorientowałam się, że coś tu nie gra i nie mogę się ruszyć. Rozejrzałam się dookoła i okazało się, że siedzę przywiązana do krzesła. Próbowałam się wydostać, ale na marne. Więzły były za mocne. 
Nie musiałam długo czekać, aby w pomieszczeniu pojawił się nie kto inny jak pan Maletti, mój porywacz. Mogłam się domyślić. 
-Czego do chuja chcesz? -zapytałam z wściekłością, ale i strachem ogarniającym moje ciało. 
-Grzeczniej suko, jeśli nie chcesz, abym cię zabił. -uśmiechnął się, a na sam jego widok mnie zemdliło. 
-Shawn cie zabije, doskonale o tym wiesz. -uśmiechnęłam się dumnie. 
-Wiesz co może mi zrobić twój brat? Może mi obciągnąć, tak samo jak ty. -zaśmiał się gardłowo. 
-Jesteś obrzydliwy, ew. -zrobiłam odruch wymiotny. 
-Mała Kaylen.. Co ja mam z tobą zrobić, hm? -złapał się za głowę, udając zamyślonego. -Może powinienem cię zabić? 
-To byłoby zbyt proste, nawet jak na ciebie. -odpowiedziałam.
-Masz rację. -miałam okazję lepiej się mu przyjrzeć i dopiero teraz zrozumiałam kim był ten człowiek. Znałam go tak samo dobrze jak on znał mnie. Łącząc wszystkie fakty i wspomnienia związane z jego osobą, zrozumiałam kim był, kim jest. 
-Jason Mikel Maletti. -powiedziałam jakby do samej siebie. 
-Zgadza się Kaylen Delilah Sparks. -uśmiechnął się. -Widzę, że już wiesz kim jestem. Cieszę się, że mnie pamiętasz. -ponownie się zaśmiał.
-Jak mogłaby nie pamiętać człowieka, który zmienił moje życie w piekło? Jak mogłabym nie pamiętać człowieka, który zabił moich rodziców? -spojrzałam na niego z jeszcze większym obrzydzeniem, nienawiścią, żalem i strachem.
-Właśnie takiego miałaś mnie pamiętać. -wstał i stanął naprzeciw mnie.
-Kurwa, zgnijesz w piekle Maletti. Jesteś tylko zwykłym ścierwem. Jeśli mój brat dowie się, że mnie przetrzymujesz zabije cię, odstrzeli ci ten chory łeb. -splunęłam w jego stronę. Z dumą muszę przyznać, że gadane miałam po bracie. 
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, kiedy moje ciało przeszyło nagłe uczucie niesamowitego bólu. Jego prawy sierpowy, a następnie lewy i ponownie prawy znalazły się na mojej twarzy. 
-Już wiem, co będzie najlepszym rozwiązaniem, aby sprawić wam obojgu ból. -wyszczerzył zęby, po czym skierował się w stronę drzwi. 
-Pieprzony damski bokser. -zdążyłam jeszcze za nim zawołać. Zamknął drzwi po czym światło zostało zgaszone, a ja zostałam całkiem sama. 

SHAWN POV's

Dochodziła 23 a Kay dalej nie było w domu, nie odbierała telefonu, nikt jej nie widział, nikt. Jeśli coś jej się stanie nie daruję sobie tego.
Nie wiedziałem co mam robić. Chodziłem w kółko po pokoju. Minęło może z 10 minut i nie wytrzymałem. Wbiegłem do swojego pokoju, chwyciłem broń, sprawdziłem czy magazynek jest pełny. Do kieszeni wrzuciłem kilka naboi i wybiegłem z domu. Wsiadając do mojego czarnego BMW odjechałem z piskiem opon jeżdżąc i rozglądając się po okolicy, próbując się do niej dodzwonić. Cały czas poczta. Potrzebowałem rozładować emocje, sięgnąłem do prawej kieszeni spodni i wyciągnąłem paczkę papierosów, z której chwyciłem jednego po czym odrzuciłem paczkę na miejsce pasażera, wiedząc, ze nie skończy się na jednym. 
Jeździłem w kółko po mieście, zrobiłem już sporo kilometrów, a Kay dalej nie było nigdzie widać. Czułem się bezsilny, nie wiedziałem gdzie jest, co się z nią dzieje, czy jest bezpieczna. Idioto, oczywiście, ze nie jest bezpieczna. 
Zatrzymałem się na światłach i spojrzałem na wyświetlacz telefonu, 1 w nocy. Cholera. 
Położyłem głowę na kierownicę i zacząłem myśleć, kiedy zadzwonił mój telefon. Automatycznie się zerwałem i spojrzałem na wyświetlacz, obcy numer. Nie chciałem odbierać, ale coś w środku mówiło mi, ze muszę to zrobić. Sprawnie przejechałem palcem po ekranie i usłyszałem zachrypnięty głos. 
-Shawna? -cichy, damski głos bębnił mi w uszach. 
-Kaylen? Gdzie jesteś? Co się z tobą stało? -kamień spadł mi z serca gdy usłyszałem jej głos.
-Shawn, błagam przyjedź. Proszę cię. -w jej głosie dało się wyczuć rozpacz. 
-Uspokój się i powiedz gdzie jesteś, a obiecuję, że będę w 5 minut. 
-Przy głównym wejściu na plażę. Proszę, pospiesz się. -kiedy powiedziała mi gdzie jest, automatycznie zawróciłem i zacząłem kierować się w tym kierunku. 
-Zaraz będę. -widząc znak ograniczenia przyspieszyłem jeszcze bardziej. 
-Wiem. -rozłączyła się. 
Nie zważając na inne samochody i pijanych przechodni, jechałem co raz szybciej. Już po zaledwie 5minutach byłem na miejscu. Wysiadłem z samochodu i rozejrzałem się widząc dwie dziewczyny siedzące na krawężniku. Jedna z nich płakał, natomiast druga ją obejmowała i wydaje mi się, ze ją pocieszała. Zacząłem biec w ich stronę. 
-Kaylen! -zawołałem w ich kierunku. Obie podniosły głowy. Kay, zaczęła iść w moją stronę. Kiedy byliśmy zaledwie metr od siebie stanęła w miejscu i pozwoli mi wziąć się w ramiona. 


KAYLEN POV's

-Kaylen! -znałam ten głos, doskonale go znałam. Podniosłam głowę i wyrwałam się z objęć brunetki. Zaczęłam iść w jego stronę, do moich oczu zaczęły napływać łzy. Kiedy mnie przytulił wybuchłam histerycznym płaczem. 
-Tak się cieszę, ze tu jesteś. -jeszcze bardziej wtuliłam się w jego ramiona. 
-Ja też skarbie, ja tez. -przejechał ręka po moich włosach, próbując mnie uspokoić. -Nie płacz, jesteś bezpieczna. -po jego słowach zaczęłam się uspokajać. Mój płacz przerodził się w szlochanie, a klatka piersiowa zaczynała nabierać normalnego tępa. Kiedy chłopak wypuścił mnie z objęć, aby obejrzeć czy ze mną wszystko dobrze, nagle zamarł. 
-Kay, kto ci to zrobił? -przejechał ręka po moim policzku. W jego oczach zauważyłam wściekłość ale i troskę. -Kto ci to zrobił? 
-Jason. Jason Maletti. -powiedziałam to nazwisko z obrzydzeniem, a moje ciało przeszedł dreszcz. 
-Zapierdolę skurwiela, Zapierdolę go. Przysięgam, ze mu tego nie daruje. -przejechał ręka po włosach, a następnie delikatnie dotknął ran na mojej twarzy, dekolcie i szyi. Przestał nad sobą panować i zaczął się trząść. Przytuliłam go. 
-Spokojnie Shawn. Jestem bezpieczna, widzisz? To nic takiego. -westchnęłam i spojrzałam mu w oczy. 
-To nic takiego? Nie pierdol Kay. Widzę i nie wygląda mi to na "nic takiego". -powiedział po czym sięgnął do tylu spodni i wyciągnął pistolet załadowując go. -Zabiję go jeszcze dzisiaj. -oblizał usta i odwrócił się w kierunku dziewczyny, zauważając, ze wszystko widziała. Ruszył w jej kierunku. 
-To ty pomogłaś mojej siostrze? -zatrzymał się tuż przed nią, trzymając mnie za rękę. 
-T-tak. -brunetka zająknęła sią. 
-Dziękuje. -posłał jej delikatny uśmiech. 
-Nie ma sprawy, każdy zrobiłby to samo na moim miejscu. -powiedziała nieśmiało. 
-Hej, Shawn, odwieziemy Blaze? -spytałam.
-Jasne. -podał mi broń tak aby nastolatka jej nie zauważyła.
-Naprawdę nie trzeba. -schowała kosmyk włosów za ucho. 
-To chyba nie najlepszy pomysł, abyś wracała sama. Chodź. -powiedział stanowczo mój opiekun. Dziewczyna jedynie przytaknęła i ruszyła z nami do samochodu. Zajęłam miejsce jako pasażer po lewej stronie Shawna. Przez całą drogę jechaliśmy w ciszy, pomijając jedynie sytuacje kiedy Blaze podała adres pod który mamy ja zawieźć. Przyglądając się Shawnowi widziałam jak zaciska palce na kierownicy i bieleją mu knykcie, jak zaciska i rozluźnia szczękę. Byś wściekły. 
Droga minęła szybko, bardzo. Zatrzymaliśmy się pod wyznaczonym adresem. 
-Bardzo dziękuje. -zaczęła otwierać drzwi. -Trzymaj się Kaylen. -delikatnie się uśmiechnęła w moim kierunku. 
-Dzięki. -odpowiedziałam szczerze.
Zanim się obejrzałam znaleźliśmy się pod naszym domem. W ciszy wysiedliśmy z samochodu i weszliśmy do domu. Shawn zaczął do kogoś dzwonić. 
-Will?.. Zbieraj chłopaków.. Nie obchodzi mnie, że śpią. Masz ich postawić na nogi i macie być tu w ciągu kilku minut, rozumiesz?.. Czy jesteś na tyle pojebany, aby myśleć, ze nie mam powodu, żeby was tu ściągać o 2 w nocy?.. Kurwa, Will, nie pierdol, potrzebuje was... Dobra.. Dobra.. Czekam.. Ej Will.. Weź broń, sporą ilość broni. -rozłączył się. 
-Shawn o co chodzi? -spytałam, a w mojej głowie pojawił się już scenariusz tego co zaplanował. 
-Zapłaci za to co ci zrobił. -spojrzał mi w oczy. 
-Naprawdę musicie zrobić to dzisiaj? Uwierz mi, nie chcę zostać sama. -usiadłam na krześle. 
-Nie zostaniesz. -powiedział. 
-Nie chcę tez z wami iść. -przejechałam ręka po włosach. 
-Nie pójdziesz. -stanął naprzeciwko mnie. 
-W takim razie co masz na myśli? -nie byłam pewna tego z kim zamierza mnie tu zostawić, mam nadzieje, że nie będzie to Amy. 
-Nie zaprzątaj sobie tym głowy, będziesz w dobrych rękach. Obiecuję. -uśmiechnął się lekko. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie mogłam zrozumieć co czuje i myśli. Jednak mogłam być pewna, ze Jason zapłaci za wszystko dzisiejszego wieczoru. 
Kiedy spojrzałam ponownie na Shawna wyciągnął ręce w moim kierunku i mocno przytulił. 
-Coś jeszcze cię boli? -zapytał z troska. 
-Głowa i nadgarstki, ale tak to wszystko w porządku. -powiedziałam po chwili zastanowienia. 
-Kayla.. -odwrócił wzrok. -Czy on.. Czy on cię zgwałcił? 
Byłam w lekkim szoku, ze o to pyta, ale było to normalne pytanie. -Nie Shawn, nie zrobił tego. 
Zauważyłam jak jego klatka piersiowa nagle opadła w dół, nie wiedziałam nawet, że wstrzymywał powietrze. 
-Możesz mi opowiedzieć wszystko od początku do końca? -niepewnie zapytał.
-Tak. -pociągnęłam go w stronę fotela. Usiadł naprzeciw mnie. -Zboczyłam z trasy, bo tamta była już dla mnie za krótka. Nieświadomie znalazłam się na ich terytorium. Wpadłam na Malettiego, rozpoznał mnie. Niby było wszystko okej i puścił mnie dalej. Ale kilka metrów dalej poczułam silny ból z tylu głowy i straciłam przytomność. Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu z jedna lampką skierowaną w moją stronę, byłam przywiązana do krzesła. Chwile później w pomieszczeniu znalazł się mój oprawca. Mówiłam mu, że za samo przetrzymywanie mnie, zabijesz go. Jedynie go to rozbawiło. Po jakimś czasie zrozumiałam kim był, przypomniało mi się. Powiedziałam kilka słów za dużo, wiesz doskonale co mam na myśli, oboje mamy gadane.-Shawn jedynie przytaknął i delikatnie się uśmiechnął. -Uderzył mnie kilka razy w twarz, nazwał suką i wyszedł.  Nie wiem ile tak siedziałam sama, ale gdy wrócił na jego twarzy był wymalowany ten obrzydliwy uśmiech. -przerwałam na chwilę, a w mojej głowie odtworzyły się tamte wydarzenia. 
(..) -Dobrze się bawisz złotko? -zapytał przykładając rękę do mojej twarzy. 
-Nie mogło być lepiej, poważnie. To mój wymarzony sposób spędzania czasu. -odpowiedziałam sarkastycznie.
-Za chwile będzie jeszcze ciekawiej. -zaśmiał się, nie zdążyłam nawet zapytać co konkretnie ma na myśli, kiedy zza pleców wyciągnął sporej wielkości ostrze i przyłożył mi je do policzka, napierając z co raz większa siłą. 
-Ty naprawdę jesteś jakiś chory. -przełknęła gulę będąca w moim gardle. -Jeśli coś takiego sprawia ci przyjemność, to gratuluje, jesteś.. -nie zdążyłam dokończyć kiedy poczułam mocne ukłucie i pieczenie, a po mojej twarzy zaczęła spływać ciepła, gęsta, czerwona ciecz.  -Auć. -pisnęłam. Nie chciałam pokazać mu mojej słabości, więc łzy cisnące mi się do oczu, musiałam jakoś odgonić. Bez słowa, z wymalowanym uśmiechem stanął za mną i złapał mnie za głowę, zasłaniając mi usta co uniemożliwiało mi wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Przez głowie przeleciała mi myśl, ze to mój koniec. Kiedy ponownie poczułam ciecie. Kolejne, kolejne, kolejne, kolejne i kolejne. Straciłam juz rachubę czasu ile to trwa. Przestałam liczyć po piątym przejechaniu ostrza po mojej delikatnej skórze. Do oczu zaczęły cisnąć mi się łzy bólu, strachu, złości, bezradności.(..)"
-Reszty możesz się sam domyślić. -powiedziałam. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać, a miejsca zranione zaczęły piec w połączeniu ze słoną cieczą. Cholera. Przygryzłam dolna wargę. 
-Nie daruję mi tego. Przesadził. Nie powinien nigdy, nigdy podnieść na ciebie ręki. Nie powinie nawet o tym myśleć. -chciał powiedzieć coś jeszcze, ale do pokoju weszli chłopcy. 
Początkowo byli rozbawieni i radośni, jak zawsze miło się przywitali. Kiedy odwróciłam głowę w ich stronę, zamurowało ich. 
-Kto? -zapytał Will.
-Maletti. -powiedział przez zaciśnięte zęby. 
-Panowie, zbieramy się. Jest człowiek którym trzeba się zająć. -stojąc wcześniej z założonymi rękoma teraz je wypuścił wzdłuż ciała. -Dasz sobie radę? -powiedział tym razem do mojego brata.
-Idę z wami. -wstał i ściągnął bluzę. 
-Nie zostawisz chyba jej samej? -zapytał Jack. 
-Nawet bym nie śmiał. -spojrzał teraz na swojego przyjaciela. -Justin, wiem, że o dużo Cię proszę, ale mógłbyś z nią zostać? -objął mnie ręka. -Bądźmy szczerzy, jeśli chodzi o tropienie i zabijanie jesteś z nas najlepszy, i chciałbym, abyś to Ty z nią został. -na jego słowa kąciki ust Justin prawie niezauważalnie uniosły się ku gorze. 
-To żaden problem bro, zrobię to z przyjemnością. -ściągnął skórzaną kurtkę. 
-Jesteś wielki. -powiedział do niego krótko i ponownie spojrzał na mnie. -Jesteś w dobrych rękach, a ja niedługo wrócę. -przytulił mnie. 
-Wiem, ufam ci. Nie zostawiłbyś mnie z kimś, kto mógłby mnie nie upilnować. -uśmiechnęłam się. -Masz na siebie uważać Sparks. -zażartowałam, wiedząc,  że i tak będzie ostrożny.
-Aj, aj kapitanie. -zasalutował i pocałował mnie w czoło. -Wyśpij się. -ruszył do wyjścia.
-Trzymaj się Kay. -powiedział wychodząc Scott. 
-Dzięki. -lekko się uśmiechnęłam. 
Po zamknięciu drzwi zostałam sam na sam z Justinem. Panowała dość niezręczna cisza, którą chłopak zdecydował się przerwać. 
-Powinnaś to oczyścić. -spojrzał na rany.
-Wiem. -wstałam z fotela. 
-Wykąp się, dobrze ci to zrobi. Później pobawimy się w odkażanie. -z jego ust nie schodził uśmiech, był to uśmiech otuchy.
-Będę za 20minut. -skierowałam się w stronę schodów. Kiedy znalazłam się w moim pokoju, wzięłam koszulkę i spodenki będące częścią mojej nocnej garderoby i weszłam do łazienki. Dzisiejsze ciuchy wrzuciłam do kosza na pranie, rozpuściłam włosy i weszłam pod prysznic. Moje ciało w połączeniu z gorąca wodą zaczęło się relaksować, nie wiedziałam nawet jak bardzo byłam spięta, zmęczona i obolała. Miejsca, w których wcześniej znajdowało się ostrze zapiekła mnie skóra na co jęknęłam. Próbując zmyć z siebie resztki dzisiejszego wieczoru sprawiłam, że w miejscach, które szorowałam gąbka zaczęły robić się czerwone ślady. 
Zakręciłam wodę i okryłam się idealnie białym ręcznikiem. Drugi mniejszy założyłam na włosy. Wytarłam ciało i ubrałam moje czarne sportowe spodenki oraz białą koszulkę. Umyłam zęby, wysuszyłam włosy i zaplątałam je w niechlujnego koka. Wchodząc do mojego pokoju założyłam kapcie i podłączyłem telefon do ładowarki. Kiedy zeszłam na dół zastałam Justina siedzącego przy blacie kuchennym będącym wysepka w kuchni i pijącego kawę. 
Stanęłam na przeciw niego. 
-Jak się czujesz? -zapytał szatyn. 
-Już lepiej. -odpowiedziałam i nalałam sobie do szklanki soku pomarańczowego. -Chcesz? 
-Nie, dzięki. -uśmiechnął się lekko i wskazał na kubek z kawą. 
Siedzieliśmy w ciszy, czułam się dość niezręcznie. Niby znałam go już kilka lat, ale nigdy nie mieliśmy jakichś dobrych relacji. Choć muszę przyznać, że od zawsze uważałam go za przystojnego. Miał złociste włosy postawione na żel, wydawały się być miękkie i puszyste. Jego miodowe oczy błądziły po mojej twarzy, unikając kontaktu wzrokowego. Czarna koszulka opinająca się na jego mięśniach idealnie podkreślała jego biceps, z racji tej, że była na krotki rękaw odsłaniała rękawy z tatuaży ciągnące się po całej długości jego obu rąk. 
Justin odchrząknął. -Podobają ci się? -zapytał, patrząc prosto w moje oczy. 
-Tak, są genialne. -przejechałam dłonią po jego prawej ręce. 
-Dzięki. Kay? -nawilżył swoje malinowe usta, a ja jedynie uniosłem brwi w pytającym geście. -Masz jakiś tatuaż? -kontynuował. 
-Nie. Shawn by mnie zabił. I nie Justin, nie przesadzam mówiąc zabił. -dałam nacisk na ostatnie słowo. 
Po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk jego melodyjnego śmiechu. 
-Przesadzasz. -jego oczy skupiły się na moich. 
-Uwierz mi, nie pozwoliłby mi na tatuaż. Wszystko, tylko nie to. -usiadłam przy wysepce. -Kiedy ostatni raz o to pytałam, rozzłościł się i kazał mi zakończyć temat i do niego nie wracać. Nie rozumiem o co mu chodzi, to tylko tatuaż. -westchnęłam. 
-To pewnie dla tego, że zostaje z tobą do końca życia i może nie chce byś żałowała tego wyboru? -próbował mi to jakoś wytłumaczyć. 
-Możliwe, nawet bardzo. -zamyśliłam się. 
-Jeśli chcesz, mogę z nim pogadać. -zaproponował chłopak.
-Życzę powodzenia. -zaśmiałam się. 
-Nie wierzysz we mnie i moje możliwości? Oh, błagam, tylko spójrz na tę buźkę. -wyszczerzył rząd idealnie białych zębów i wskazał na swoją twarz. 
Przekręciłam głowę w prawą stronę i przymrużyłam oczy. -Wiesz, jeśli wykonam te czynności co sekundę temu, to zacznę wierzyć. -zaśmiałam się ponownie na niego patrząc. 
 -Jak zawsze miła i kochana. -powiedział sarkastycznie.
-Nie przesadzaj. -wywróciłam oczami.
-Kay, nie wywracaj na mnie oczami. -jego twarz była całkowicie poważna.
-Jasne Bieber. -ponownie wywróciłam oczami nie kontrolując tego.
-Kaylen! -chłopak był tym widocznie poirytowany. 
-Przepraszam. -wybuchnęłam śmiechem. -Nie kontroluję tego, okej? 
-Jasne Sparks. -powtórzył moje słowa i przewrócił oczami. 
Po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Kiedy nasze klatki piersiowe wróciły do normalnego ruchu, zgięłam się z bólu, który przeszył moje ciało.
-Cholera. -wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
-Wszystko w porządku? -objął mnie ramieniem.
Odczekałam chwilę, aby ból zmniejszył na sile. -Tak, jest okej. 
-Powinniśmy to czymś przemyć, gdzie jest apteczka? -wstał z krzesła.
-W łazience, w szafce pod zlewem. 
-Poczekaj tu, zaraz wracam. -nie zdążyłam się nawet obejrzeć, a chłopak zniknął za rogiem. Wstałam z krzesła i usiadłam na blacie. Napiłam się jeszcze i spróbowałam skupić uwagę na otaczającej mnie rzeczywistości. O tym, że muszę porozmawiać z Blaze i jej podziękować raz jeszcze. O tym, że nie wiem co dzieje się z moim bratem, nie wiem gdzie jest, nie wiem czy wszystko w porządku. Wiem, że chłopcy zadbają o siebie nawzajem, ale jednak w środku nie mogę wytrzymać. Chcę by tu był, martwię się o niego, jak i o resztę, są dla mnie jak rodzina. 
-Już jestem. -nastolatek znalazł się naprzeciw mnie, wyrywając mnie zza myślenia. 
Uśmiechnęłam się lekko na jego widok. Zaczął wyciągać potrzebne mu rzeczy. 
-Zaczynamy. Tylko proszę, nie płacz. -spojrzał na mnie z góry.
-Nie zamierzam. -powiedziałam stanowczo. 
Justin stojąc pomiędzy moimi nogami, nasączył gazę alkoholem, spojrzał w moje oczy czekając na coś w rodzaju pozwolenia, tak mi się przynajmniej wydawało, bo ruszył ręką dopiero gdy przytaknęłam. Poczułam silne pieczenie na dekolcie, zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. Mój oddech przyspieszył.
-Przepraszam, nie chciałem. -skrzywił się widząc, że zrobił mi krzywdę. 
-Nic się nie stało. -uniosłam lekko ku gorze kąciki moich ust, aby pokazać mu, że może "pracować" dalej. 
-Mów gdybym miał przerwać. -ponownie tylko przytaknęłam na jego słowa, a on powrócił do oczyszczania ran. 
Starałam się nie okazywać tego, jak wielki ból mi tym sprawia, więc zacisnęłam zęby, zamknęłam oczy, a moje dłonie zacisnęłam na blacie, do takiego stopnia, że pobielały mi knykcie. Mam nadzieję, że tego nie zauważył. 
Kiedy skończył na nadgarstki założył mi bandaże, a na policzki, szyję oraz dekolt plastry. 
-Dziękuję. -powiedziałam szczerze.
-Polecam się na przyszłość. -puścił mi oczko.
Niezdarnie zgramoliłam się na podłogę i ruszyłam do lodówki. Wyciągnęłam sok i nalałam do dwóch szklanek, jedną podałam mojej lokatorowi. Nie wiem który to już raz, ale ujrzałam rząd jego białych i prostych siekaczy, na co sama się uśmiechnęłam. Weszłam do salonu i okryłam się kocem, włączyłam telewizor i zaczęłam skakać po kanałach. Trafiłam na powtórkę nowego odcinka The Walking Dead. Po kilka minutach szatyn usiadł obok mnie i w ciszy oglądaliśmy. 
Nie zorientowałam się nawet kiedy odcinek dobiegł końca, moją głowę wypełniały setki myślę. Cały czas myślałam o Shawnie. Spojrzałam na zegarek, była 04:06 na ranem. Nie było go już dwie godziny. 
-Nie martw się, wszystko będzie w porządku. -próbował dać mi nadziei. 
-Wiem. -odpowiedziałam szeptem. 
-Nie wyglądasz, jakbyś to wiedziała. -usiadł przodem do mnie.
-Po prostu się martwię. -przyznałam mu rację. 
-Nie masz o co. Chłopcy dadzą sobie radę. Takich spraw nie załatwia się w godzinę, to trochę trwa. 
-Mam nadzieję. -oparłam głowę na ręce. 
-Prześpij się trochę. Jak wstaniesz obiecuję, że Shawn tu będzie. -okrył mnie kocem po samą szyję. 
-Ty też tu bądź. -powiedziałam po czym zamknęłam oczy. 
Nie wiem nawet kiedy, ale zasnęłam. Najwidoczniej musiałam być bardziej zmęczona niż by się wydawało. 

***
Kiedy otworzyłam oczy ujrzałam twarz Justina. Rozejrzałam się na boki i dopiero po chwili zrozumiałam, że nie jesteśmy w salonie, a ja wcale nie leżę na fotelu, tylko latam. Śmiesznie to brzmi, ale ja latałam. 
-Nie chciałem Cię obudzić. -wyszeptał. 
-Domyślam się. -powiedziałam zachrypniętym głosem. -Ale to już drugi raz, gdy tego nie chciałeś i to zrobiłeś. -uśmiechnęłam się ponownie zamykając oczy na wspomnienie sprzed kilku dni.
-Przepraszam. -powiedział przez śmiech.
Poczułam, że "wypadam" z objęć chłopaka i znajduję się na czymś miękkim, co najwidoczniej było moim łóżkiem.
-Shawn już wrócił? -zapytałam na wpół śpiąco.
-Nie, jeszcze nie. -przykrył mnie kołdrą i kocem, po czym uchylił okno.
-Obudź mnie gdy wrócą. 
-Nie ma sprawy. -zgasił światło.
Gdy chciał już wyjść, zawołałam za nim. -Hej Justin.
 -Tak? -zatrzymał się w drzwiach. 
-Mógłbyś ze mną zostać? -niepewnie zapytałam podnosząc się na ręce. -Proszę? Nie czuję się najlepiej będąc sama.
-Po to tu jestem. -zamknął drzwi i usiadł obok łóżka, opierając głowę o materac.
-Nie musisz siedzieć na podłodze, przecież Cię nie zjem. -zażartowałam. 
-To nie najlepszy pomysł, abyśmy znaleźli się w jednym łóżku. -za każdym razem gdy na niego spojrzałam uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-Konkretniej. -poprosiłam, aby mi wyjaśnił.
-Shawn nie będzie zadowolony, że z Tobą spałem. -wyjaśnił.
-Shawna tu nie ma, a ja nie chcę być sama. Po za tym, on to zrozumie. -powiedziałam stanowczo. 
-Jeśli tak myślisz. -niepewnie się podniósł, ściągnął buty i położył się obok mnie. 
Odwróciłam się w jego stronę i pozwoliłam sobie wtulić się w niego. 
-Nie przeszkadza Ci to? -zapytałam.
Przyciągnął mnie bliżej i objął ramieniem. 
-Śpij już Kaylen. -przejechał językiem po swoich ustach. 
Wykonując jego polecenie zamknęłam oczy i próbowałam zasnąć. Jednak dręczyła mnie jeszcze jedna rzecz. 
-Śpisz? -spytałam szeptem.
-Co się stało? -zapytał jakby trochę poirytowany tym, że nie może iść spać.
-Chciałam tylko podziękować, za wszystko, dosłownie. -podciągnęłam się na rękach i delikatnie musnęłam jego polik. -Dziękuję. 
-Nie masz za co, naprawdę. -tym razem, przejechał ręką po moich plecach.
-Owszem, mam. -uśmiechnęłam się pod nosem na myśl, że to właśnie on ze mną została a nie Will czy Jack. -Dobranoc Justin. 
-Dobranoc Kaylen. -do moich uszu dotarł jego zachrypnięty głos. 


xxx

Proszę bardzo, o to i pierwszy rozdział. Nie wyobrażacie sobie nawet jak dużo czasu zajęło mi napisanie go, ale o to i jest :) 
Zachęcam do komentowania, @pinkfravie xx

Prologue.

Wydaje Ci się, że to Twoje życie jest trudne i skomplikowane? Że na każdym kroku ktoś sprawia, że Twoje życie jest zagrożone? Zmusza Cię do podejmowania decyzji jakich byś  nigdy nie podjęła? 
Kiedy poznasz moją historię, zrozumiesz, że byłaś w błędzie. Twoje problemy w porównaniu do moich, są niczym. 
Mój brat i jego przyjaciele robią rzeczy za które już dawno trafiliby za kratki na dożywocie, a wtedy ja zostałabym sama. Jeśli martwię się o Shawna, muszę martwić się o siebie i o to, co dalej będzie ze mną.
Na każdym kroku igram z życiem, chciałabym móc jak normalna nastolatka, pójść na imprezę i nie martwić się, że któryś z wrogów gangu, do którego należy mój brat, nie zechce mnie zabić. 
Po stracie rodziców, nie mam z kim o tym porozmawiać. Nie potrafię nikomu zaufać. Nie mogę nikomu opowiedzieć o świecie jaki mnie otacza. Nie mam przyjaciół. Jednak, mam osobę za którą oddałabym życie i jest nią mój brat. 
Nazywam się Kaylen Delilah Sparks, a to moja historia.




xxx
Hejka, tu wasza @pinkfravie, a to jest prolog fanfiction His Feelings Resistant, mojego fanfiction.
Bardzo serdecznie zapraszam do czytania, liczę na to, że znajdą się stali czytelnicy :)
Zachęcam do komentowania, bo ma to dla mnie ogromne znaczenie.
Zobaczymy się już niedługo w pierwszym oficjalnym rozdziale xox