czwartek, 11 grudnia 2014

Chapter Two.

Z zamkniętymi jeszcze oczami, szukałam Justina leżącego obok mnie, jednak nigdzie go nie było. Niechętnie podniosłam się do pozycji siedzącej, aby rozejrzeć się dookoła. W moim pokoju panował półmrok, okna były zasłonięte. Światło wpadało do pokoju przez niedomknięte drzwi. Wstałam z łóżka i zeszłam na dół. Chłopcy dyskutowali między sobą dość głośno, byli ewidentnie rozkojarzeni. 
W momencie gdy odchrząknęłam, ucichli, a ich twarze skierowały się w moją stronę. Poczułam, że moje policzki się rumienią, nienawidziłam być w centrum uwagi.
-Jak się czujesz? -zapytał z troską Shawn. 
-Lepiej. -uśmiechnęłam się i usiadłam obok niego. -Kiedy wróciliście? Czemu nikt mnie nie obudził? Która jest godzina? Nic Ci nie jest? Wam? Co z tym idiotą? Gdzie jest.. -Will mi przerwał. Była masa rzeczy na które nie znałam odpowiedzi. 
-Porozmawiajcie sobie, nie będziemy przeszkadzać. -wszyscy wstali i skierowali się do drzwi.
-Nie. -zaprzeczyłam.. -Zostańcie. To też tyczy się was. -dodałam szybko.
-Na pewno? -ponownie wszyscy spojrzeli na mnie.
Cholera. Tak bardzo tego nie lubię.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, kiedy do pokoju wszedł Justin, na moje usta od razu wkradł się mały uśmiech. 
-Czy moglibyście w końcu opowiedzieć mi co się wydarzyło zeszłej nocy? -niecierpliwiłam się.
Chłopcy spojrzeli się na siebie, wyglądało to tak, jakby nikt nie wiedział co powiedzieć.
-Halo, ja tu wciąż jestem i czekam. -założyłam ręce na piersi i przystanęłam na jednej nodze.
Shawn  spojrzał na mnie i wskazał miejsce na przeciw siebie. Bez słowa usiadłam.
-Więc? -spytałam.
-Więc, teoretycznie jest dobrze i już więcej się do Ciebie nie zbliży.. Tak mi się przynajmniej wydaje. -powiedział na jednym wydechu.
-Tak Ci się przynajmniej wydaje? Nie mógłbyś jaśniej Shawn? -zmarszczyłam delikatnie brwi.
-Co mam Ci powiedzieć? Że dostał kulkę w brzuch, ale nam spierdolił? To chciałaś usłyszeć? -na jego twarzy malowało się rozczarowanie.
-Tak. Chcę znać prawdę. Chcę wiedzieć co się wydarzyło od początku do końca. -Shawn jest idiotą, nie rozumie, że jestem ciekawa i po prostu muszę wiedzieć.
Mój brat wciągnął powietrze i natychmiastowo je wypuścił. -Kiedy dotarliśmy na miejsce, zdecydowaliśmy się po prostu tam wejść i załatwić wszystko od ręki. Przy frontowym wejściu nie było nikogo, właściwie przez całą drogę nie natknęliśmy się na żadnych z jego ludzi. Dopiero schodząc po schodach od piwnicy usłyszeliśmy dość głośne rozmowy, śmiech, muzykę oraz intensywną woń marihuany i papierosów. Korytarz był szary od unoszącego się kłębku dymu. Każdy z nas miał załadowane bronie, po prostu wyważyliśmy drzwi i zaczęliśmy strzelać do każdej z obecnych osób, nie było ważne kto tam był. -przerwał na chwilę.
-I co dalej? -dopytywałam.
-Każdy leżał martwy. Ogarnęła mnie ulga, jednak kiedy zorientowałem się, że nie ma tam Malettiego, dotarło do mnie kilka rzeczy. Wiedział, że będę chciał się odegrać, wiedział o tym. Przeszukaliśmy cały budynek. Zrezygnowani, ale wciąż w gotowości wyszliśmy przed wejście i dyskutowaliśmy o tym co dalej, kiedy otoczył nas Maletti wraz ze swoim gangiem. -ponownie przerwał.
Podniosłam pytająco brwi, czekając na resztę wydarzeń.
-Zaczęliśmy rozmawiać. Wydawało się, że jest okej do momentu, kiedy jeden ze snajperów będących na dachu strzelił. Chybił o kilka milimetrów od mojej głowy. Od razu wybuchła strzelanina. Oczywiście robiłem wszystko, aby dotrzeć do tego skurwiela i móc załatwić go gołymi pięściami, pozwolić mu umrzeć w męczarniach. Sam jednak dostałem w ramię.. -przerwałam mu.
-Czekaj, czekaj! Zostałeś postrzelony? -spanikowałam i automatycznie ogarnęło mnie poczucie winy. Mógł zginąć przeze mnie, oni wszyscy mogli zginąć.
-To nic takiego Kay, nie przejmuj się. Jest dobrze. -starał się mnie uspokoić.
-Nie Shawn, nie jest dobrze. Mogłeś zginąć, wy wszyscy mogliście zginąć przeze mnie. -pokręciłam głową. -Ja.. Ja przepraszam. -nie wiedziałam co powiedzieć. teraz kiedy zaczynałam się już uspokajać i myśleć naprawdę trzeźwo wszystko do mnie dotarło.
-Nie masz za co przepraszać. -powiedział Scott.
-Nie Scott, właśnie mam, a właściwie powinnam wam podziękować. -spojrzałam na każdego z nich. -Dziękuję. I mówię to naprawdę szczerze. Jesteście dla mnie jak rodzina, znaczycie dla mnie naprawdę wiele. -uśmiechnęłam się lekko.
-Ooo, misiaczek. -Jack zaśmiał się.
Wszyscy do siebie podeszliśmy i objęliśmy się. Wyglądaliśmy jak banda idiotów, kochających się idiotów.
-Gdyby ktokolwiek nas teraz zobaczył.. Bylibyśmy skreśleni na liście najlepszej trójki w mieście. -wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem na słowa Willa.
Miał rację, miał cholerną rację.
-Co w rodzinie to nie zginie. -zaśmiałam się.
-Dokładnie tak Sparks. -Will rozczochrał moje włosy. -A tak na poważnie. Zawsze możesz na nas liczyć, jesteśmy gotowi za Ciebie zginąć. Jesteś częścią naszej małej, chorej psychicznie rodziny Kay. -powiedział to z lekkim uśmiechem na twarzy, na co wszyscy przytaknęli.
Do oczu napłynęły mi łzy, bo wiem co to dla nich znaczy, wiem jaką ma to dla nich wartość. Czuję się naprawdę wspaniale wiedząc, że mam takich ludzi przy sobie, mimo, że może nie znamy się w rzeczywistości najlepiej i nie spędzamy wspólnie masy czasu.
-Możesz śmiało powiedzieć, że nas kochasz Will, to zostanie między nami. -po raz kolejny wszyscy wybuchnęli śmiechem, tym razem na słowa Shawna.
-Pieprz się Sparks, nie jestem gejem. -Will udał urażonego.
-Wiesz co miałam na myśli bro. -mój bart wyszczerzył zęby.
Will jedynie przytaknął. I ponownie skierował słowa do mojej osoby. -Kiedy Twój brat już się zgodzi, nauczymy Cię wszystkiego co powinnaś umieć i może któregoś dnia do nas dołączysz, tak na stałe.
-Byłoby dobrze. -uśmiechnęłam się.
-Nie ma mowy. Po moim trupie. -twarz Shawna była nie do opisania, mówił poważnie.
-W takim razie muszę Cię zabić, Sparks. -powiedziałam z chytrym uśmieszkiem.
-Uuuu. -z ust każdego, jednogłośnie wydobył się dźwięk o tej samej barwie. Niektóre były głośniejsze, niektóre cichsze.
Kiedy mój brat chciał coś powiedzieć, nie pozwoliłam mu dojść do słowa. -Powiesz mi wreszcie kto postrzelił Malettiego i jakim chujem udało mu się uciec?
-Gdyby nie Will, nie byłoby mnie tu. Maletti celował do mnie, ale Will go postrzelił. Jednak ktoś z jego ludzi pomógł mu się pozbierać, wsiedli do samochodu i odjechali. Pewnie pojechalibyśmy za nimi, gdyby nie dźwięk policyjnych syren. -pokiwał głową. -To wszystko.
 Spojrzałam na Willa, nie musiałam nic mówić, byłam pewna, że moje spojrzenie jaki i wyraz twarzy, wyrażały więcej niż słowa.
Pokiwałam głową analizując sobie wszystko od początku do końca.
 -Okej, rozumiem. -uśmiechnęłam się lekko i schowałam kosmyk włosów za ucho.-Powinniście odpocząć, wszyscy, bez wyjątku. Ty też Justin. -spojrzałam na bruneta.
-Nie żartuj, jestem wypoczęty i pełen sił, po za tym, jeśli oni wszyscy pójdą spać, kto będzie dotrzymywał Ci towarzystwa i Cię pilnował? -zapytał wymigując się od siedzenia w domu.
-Justin ma rację, ktoś musi z Tobą być Kay, to dobry pomysł. -wtrącił Shawn.
-W porządku. -powiedziałam krótko i spojrzałam na zegarek. -Co? Jest 6:48? Jak to możliwe? Ile przespałam? -zapytałam rozkojarzona i odrobinę zszokowana.
-Cały wczorajszy dzień aż do teraz. -Justin odpowiedział na moje pytanie.
-Jak to możliwe? -ponownie do mnie nie docierało. -Czy wy przez ten cały czas nie spaliście?
-Najwidoczniej musiałaś być zmęczona i nie, nie spaliśmy. -dodał Gaz, nastoletni brat Willa.
-W porządku.. -wstałam z krzesła. -Więc jeśli pozwolicie, pójdę pod prysznic i się ubiorę. A wy. -spojrzałam na każdego z nich po kolei. -Zjedzcie coś i połóżcie się spać. Przyda wam się odpocząć. Zobaczymy się później. -uśmiechnęłam się delikatnie. -Oh i Justin. Przygotuj samochód, muszę pojechać do Blaze. -byłam stanowcza, ale miła w tym co mówiłam. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Nikt mi nie odpowiedział, wszyscy jedynie przytaknęli. Wchodząc na górę, zauważyłam, że Shawn bierze Justina do innego pomieszczenia na rozmowę. Nie do końca wiedziałam o co może chodzić, nic nie przychodziło mi do głowy.
Rozejrzałam się za jakimiś ciuchami. W oczy rzuciły mi się podarte shorty z jasnego dżinsu o wysokim stanie, czarny top do połowy brzucha, oraz biały rozpinany sweterek. Wzięłam jeszcze tylko bieliznę i pokierowałam się do łazienki.
Moja ciało w reakcji z gorącą wodą przeszedł dreszcz, przyjemny dreszcz. Mięśnie się rozluźniły, a ja czułam się co raz lepiej. Rany nie szczypały już tak bardzo jak poprzednio.Postałam jeszcze chwilę pod lejącą się wodą i zakręciłam kurki. Szybko owinęłam się ręcznikiem i wysuszyłam ciało. W międzyczasie mniejszy suszył moje włosy. Ubrałam się i umyłam zęby. Wysuszyłam włosy, po czym jak zawsze zostawiłam je rozpuszczone. Zrobiłam delikatny makijaż i użyłam moich ulubionych perfum.
Patrząc w lustro spoglądałam na szramy na mojej skórze. Mogłabym ubrać coś co je zakryje, abo przynajmniej nakleić plastry, ale nie ma co się oszukiwać, one i tak tam są. Niczego nie zmienię.
Do torby wrzuciłam telefon, klucze od domu i samochodu, portfel, słuchawki, chusteczki higieniczne, gumy do żucia, perfumy, tusz, pomadkę do ust oraz inne mniej potrzebne mi rzeczy.
Kiedy zeszłam na dół zauważyłam, że jest już 8. Wow, naprawdę sporo mi to zajęło.
Justin siedział przy wysepce kuchennej ukrywając twarz w dłoniach, po za nim nie było już nikogo. Wydaje mi się, że wszyscy pojechali już do domku*. 
-Hej, Justin. -niepewnie powiedziałam stojąc tuż za nim.
-Gotowa? -spojrzał na mnie.
Pokiwałam głową. -Coś się stało? -spytałam z troską.
Doszłam do wniosku, że jeśli on ma opiekować się mną i martwić o mój stan psychiczny jak i fizyczny, to czemu ja nie mogłabym martwić się o niego? No właśnie.
-Nic, po prostu jestem trochę zmęczony. -ściągnął kurtkę z oparcia krzesła.
-Dlatego chciałam, abyś się przespał. -spojrzałam mu w oczy.
-Nie chciałam, żebyś została sama Kay. -puścił mi oczko, na co lekko się zarumieniłam.
-Jesteś kochany. -uśmiechnęłam się wesoło. -Ale naprawdę, nie powinieneś sobie zawracać mną głowy, powinnam dać sobie radę.
-Nie ma mowy, to dla mnie żaden problem. Po za tym, uważam, że dzięki temu będziesz bezpieczniejsza. -uśmiechnął się.
Nic nie powiedziałam. Założyłam moje czarne sznurowane botki.
-Jedziemy? -zapytałam, machając kluczykami od samochodu.
-Ja prowadzę. -uśmiechnął się i przechwycił kluczyki.
Zaśmiałam się i po wyjściu zamknęłam za nami drzwi. Zajmując miejsce pasażera, usiadłam wygodnie i zapięłam pasy. Włączyłam radio i pogłośniłam. Mój kierowca jedynie na mnie spojrzał i się uśmiechnął, pokazując rządek swoich idealnie prostych zębów. Na moje usta wkradł się mały uśmiech. Podałam mu adres na który mamy się udać.
-Nie wolałabyś najpierw czegoś zjeść? -zaproponował.
-Może najpierw załatwimy sprawę z Blaze, a później skoczymy na jakieś śniadanie? -spytałam.
-Nie ma problemu. -wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
-Jeśli mamy spędzać ze sobą czas, to musisz coś dla mnie zrobić. -miałam mu do postawienia warunek.
-Co takiego? -spojrzał na mnie kątem oka i odpalił jednego, po czym wyjechał na ulicę.
-Masz przy mnie nie palić, szczególnie w samochodzie. -wyciągnęłam papierosa z jego ust i wyrzuciłam przez okno.
-Żartujesz sobie? -spojrzał na mnie rozbawiony.
-Nie Justin, nie żartuje. Po protu nie toleruję tego zapachu, po za tym trujesz siebie przy czym i mnie. -w samochodzie unosiła się delikatna woń wyrobu tytoniowego.
-Nie ma szans Kaylen. To moje uzależnienie i nie skończę z tym od tak, nawet nie chcę. -skupił się na prowadzeniu samochodu i był widocznie poirytowany moim warunkiem.
Przez kilka minut panowała cisza, kiedy Justin wypuścił z ust powietrze i kontynuował.
-Możemy umówić się tak, że po prostu nie będę palił w samochodzie. To jedyny kompromis na który mogę pójść. -ponownie spojrzał na mnie kontem oka.
Po chwili zastanowienie odpowiedziałam. -Zgoda.
Uśmiechnęłam się lekko w jego stronę, odpowiedział mi tym samym.
-Jesteśmy. -powiedział zbyt entuzjastycznie.
-Wow, naprawdę dobrze jeździsz, nie odczułam nawet, że się zatrzymaliśmy. -zaśmiałam się.
-To moja druga zaleta, którą miałaś okazję doświadczyć na własne oczy. -światło wpadające przez przednią szybę oświetlało jego tęczówki.
-W takim razie jaka była ta pierwsza? -zapytałam.
-To mój wygląd. -puścił mi oczko.
-Jesteś tego pewien? To na pewno wygląd? -podniosłam pytająco brwi, a na moich ustach malował się uśmiech.
-Zdecydowanie. -wyjął kluczyki ze stacyjki i skupił całą uwagę na mnie.
-Nie byłabym tego aż taka pewna. -droczyłam się z nim.
-Panienko Kaylen czy ja dobrze słyszę? -ton jego głosu był cichszy niż zwykle.
-Zdecydowanie Panie Bieber. -spróbowałam dopasować ton swojego głosu.
-Czyżby?
-Tak. -otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu.
Justin również opuścił samochód i spojrzał na mnie pytająco. Puściłam mu oczko i ruszyłam w stronę domu Blaze. Niepewnie zadzwoniłam do drzwi. Nie musiałam długo czekać aby moim oczom ukazała się szatynka.
-Hej. -uśmiechnęła się promiennie.
-Hej. -odpowiedziałam jej tym samym.
-Wejdziesz? -odsunęła się, pokazując mi gestem abym weszła.
-Nie, wpadłam tylko na chwilę. -grzecznie odmówiłam.
-A więc o co chodzi? -zamknęła drzwi i poprowadziła nas na ławkę stojącą na ganku.
Usiadłyśmy.
-Chciałam Ci jeszcze raz podziękować.
-Nie ma sprawy, naprawdę się cieszę, że byłam to ja. -pomasowała mnie lekko po ramieniu.
-Nie, naprawdę. Nie wiesz jak duże ma to dla mnie znaczenie, nie wiem co bym zrobiła gdyby nie ty. Pewnie musiałabym iść sama do domu, a obie doskonale wiemy jak daleko to jest. -zaczęłam bawić się pierścionkami zdobiącymi moje palce.
-Cała przyjemność po mojej stronie Kaylen. -uśmiechnęła się.
-Po prostu Kay. -nie wszyscy mogą mówić do mnie Kay, ale czułam, że może wyjść z tego całkiem ciekawa znajomość.
-Cała przyjemność po mojej stronie Kay. -poprawiła się.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że cały czas się uśmiecham.
-Będę się zbierała. -wstałam pierwsza, a zaraz po mnie moja koleżanka.
-Na pewno nie wejdziesz do środka? -zaproponowała raz jeszcze.
-Nie, dzięki. Czeka na mnie kolega. -wskazałam głową na chłopaka opartego o samochód, który właśnie palił papierosa.
-Całkiem przystojny ten twój kolega. -szturchnęła mnie w ramię.
-Tak, jest niczego sobie. -obie się zaśmiałyśmy co przykuło jego uwagę.
Kiedy zapanowała cisza, Blaze postanowiła się ją przerwać.
-Jak się czujesz? -ściszyła głos.
-Lepiej.. Dużo lepiej. -odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
-Cieszę się.. Wiesz, gdybyś chciała z kimś pogadać, wiesz gdzie mnie znaleźć.
-Będę pamiętała. -uśmiechnęłam się. -Do zobaczenia. -przytuliłam ją i ruszyłam do samochodu.
Usłyszałam za sobą krótkie "trzymaj się" i zamykanie drzwi.
Kiedy przechodziłam obok samochodu by móc zająć miejsce jako pasażer Justin czekał już w środku.
-Dokąd jedziemy? -spojrzałam się w jego stronę.
-Do baru. -odparł krótko.
-Okej.
Całą drogę spędziliśmy w ciszy, którą przerywała muzyka lecąca z radia.

Zatrzymaliśmy się pod niewielkim budynkiem. Trzymałam się blisko Justina. Zajęliśmy stolik przy oknie. Kelnerka przyniosła nam menu. Nie musiałam nawet do niego zaglądać by wiedzieć co chcę. Po krótkim czasie przyszła ta sama dziewczyna.
-Zdecydowaliście się już na coś? -na jej buzi był szeroki uśmiech.
-Ja poproszę jajka na bekonie i sok pomarańczowy. -powiedział Justin.
Oboje patrzyli teraz na mnie i czekali na moje zamówienie.
-Poproszę to samo. -uśmiechnęłam się.
-Wasze zamówienie powinno być gotowe za około 15 minut. -poinformowała nas i zgrabnym krokiem odeszła.
Spojrzałam w okno i zatraciłam się we wspomnieniach sprzed dwóch lat..

Siedząc na fizyce odliczałam minuty do dzwonka. Aby czas zleciał mi szybciej bazgrałam coś po marginesie zeszytu, z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dzwonka oznaczającego przerwę na lunch. Wrzuciłam swoje rzeczy do torby i wyszłam z klasy. Moją uwagę przykuł Shawn który stał z opuszczoną głową, podparty o ścianę. Od razu do niego podeszłam i spytałam o co chodzi.
-Kaylen.. Musimy porozmawiać. -powiedział zachrypniętym głosem.
-Coś się stało? -poczułam się dość nie pewnie.
-Lepiej jeśli stąd wyjdziemy. -złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę wyjścia. 
-Nie Shawn, nie może powiedzieć mi tego tutaj? I tak nikt nas nie słucha, uwierz mi, mają ważniejsze rzeczy na głowie. -wskazałam na otaczający nas tłum ludzi.
Shawn przełknął ślinę i zaczął mówić. -Chodzi o rodziców..
-Coś im się stało? Mieli wypadek? -zaczęłam dopytywać.
-To nie był wypadek Kaylen.. -każde słowo wychodzące z jego ust było przepełnione bólem.
-Czy.. Czy oni żyją? -w mojej głowie pojawiło się tysiące scenariuszy i jeden ten najgorszy.
Shawn spojrzał mi w oczy i opuścił głowę w dół po czym pokręcił przecząco głową. 
Nie mogła w to uwierzyć, po prostu nie mogłam. Jeszcze rano z nimi rozmawiałam.. 
Do moich oczu zaczęły napływać łzy i nie wiem nawet kiedy ale osunęłam się na ziemie i straciłam przytomność. 
Obudziłam się podłączona do kroplówki, a obok szpitalnego łóżka siedział zapłakany Shawn. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam i co spowodowało mój pobyt tutaj. I czemu nie było rodziców.. No tak, rodziców. Na samą myśl i o nich ponownie zaczęłam płakać. Chłopak spojrzał na mnie i wziął w objęcia.
-Tak mi przykro Kay.. -wyszeptał.

Na samo wspomnienie w oczach ponownie zaczęły mi się zbierać łzy.
-Wszystko w porządku? -spytał zmartwiony Justin.
-Tak, tak, jest okej. -zorientowałam się, że po moim policzku spłynęła łza i szybko ją wytarłam rękawem sweterka.
-Jesteś pewna? -Justin nie był głupi, zauważył, że coś jest nie tak.
-Ja.. Po prostu przypomniała mi się sytuacja z dnia kiedy Shawn przyszedł do szkoły i.. -w moim gardle powstała duża gula, która uniemożliwiła mi powiedzenie czegokolwiek.
-Shhh. Spokojnie Kay. -usiadł obok i mnie objął.
Pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia i zaczęłam płakać. Wtuliłam się w silne ramiona chłopaka. Cieszę się, że nie musiałam mu tłumaczyć o co chodzi, wiedział o wszystkim jeszcze przede mną.
Poczułam jak ręką rysuje na moich plecach różne wzorki, co mnie rozluźniało i już po chwili się uspokoiłam. Podniosłam wzrok by na niego spojrzeć. Jego czy były przepełnione troską i współczuciem.
-Lepiej? -nie pewnie zapytał, a ja jedynie przytaknęłam.
-Muszę wyglądać jak panda, prawda? -oboje się zaśmialiśmy na moje słowa.
-Nie, nie jest tak źle. -przyłożył dłonie do mojej twarzy i zaczął wycierać moje policzki kciukiem i wierzchem dłoni.
-Dziękuję. -uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Do usług. -puścił mi oczko.
-Proszę bardzo. -przed nami pojawiła się kelnerka i zaczęła podawać na talerze.
-Życzę smacznego. -posłała ciepły uśmiech. -Gdybyście mnie potrzebowali, pytajcie o Lorę. -już po chwili jej nie było.
Jedząc rozmawialiśmy co nieco, dzięki czemu mogłam poznać go bliżej. Nie spodziewałam się, że może być tak interesującą i dojrzałą osobą. Zawsze widziałam go jako głupkowatego kolegę mojego starszego brata, oczywiście jest mi bliski, ale to nadal najlepszy przyjaciel mojego brata.


xxx
*domek - zazwyczaj osobiście jest to dla mnie niewielki drewniany dom w którym robimy imprezy, ale tu ma bardziej znaczenie czegos w rodzaju jak ich kryjowki(?).

Witam po długiej przerwie. 
Chciałam od razu przeprosić, ale jak wiecie szkoła ssie i miałam masę nauki, w tym jeszcze teraz poprawianie ocen. Nie za bardzo kiedy miałam pracować nad rozdziałem, ale dziś się zebrałam o go dokończyłam. 

Rozdziały będą już dodawane regularnie z racji tej, że w najbliższym czasie powinnam mieć zdecydowanie więcej wolnego czasu.

Mam nadzieję, że nie jest zły. 
Zachęcam do komentowania, bo ma to ogromne znaczenie i jest dla mnie wielką motywacją x

do następnego, J. 






9 komentarzy:

  1. świetny rozdział, świetne ff!

    OdpowiedzUsuń
  2. PISZ NASTEPNY! TERAZ! BLAAAGAM INFORMUJ MNIE NA FB <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebisty Blog! <3 Już go pokochałam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszesz bardzo dobrze, widać że masz pomysł na to ff :3 czekam na 3 :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy następny ? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Szybko next proszę :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny jest ten ff! Zakochalam sie! Masz swietny styl pisania! Kochana, nigdy nie przestawaj pisac! Naprawde ekstra Ci to wychodzi! Ogromnie zaciekawilas mnie ta fabula! Ncjdkdkskdkxkkxdn po prostu idealne opowiadanie! Pozdrawiam, V.

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudownyy *o* Czekan na kolejne :))

    OdpowiedzUsuń